Blog o życiu w Finlandii, o języku fińskim, ciekawostki, spostrzeżenia, miejsca warte zobaczenia, muzyka i wiele innych. Zapraszam !

wtorek, 5 maja 2015

Suomalainen koulu - fińska szkola

Szkoła w Finlandii

Fiński rok szkolny trwa nieco inaczej niż polski. Zaczyna się z początkiem  sierpnia, a kończy z końcem maja. Wakacje są wiec w czerwcu i lipcu.




Tak się złożyło, ze Martusia, moja córka,  rozpoczęła swoja naukę nie w klasie pierwszej polskiej szkoły, tak jak było planowane (nawet byliśmy na zebraniu i miała być uczennica klasy Ia Szkoły Podstawowej nr 34 w Krakowie), a w klasie Przygotowawczej, w szkole fińskiej. Klasa Przygotowawcza, to klasa składająca się z dzieci (w rożnym wieku nawet), które nie mówią po fińsku. Musza wiec przez pierwszy rok przygotować sie do normalnej nauki w klasach z dziećmi fińskimi.


Taki "przedsionek" przed klasą. Tutaj można usiąść i porozmawiać z nauczycielem. 

Sala mojej Marty, w której uczy się na co dzień. Z tyłu widać wychowawcę. Ma na imię Pekka i jest przesympatyczny. Marta go uwielbia. Pekka ma różne szalone pomysły i mnóstwo energii.


Martusia zaczęła klasę pierwsza 13 sierpnia 2014. W jej klasie jest około 7 dzieci, a Marta jest jedyną Polką. Początki były oczywiście trudne, choć Marta nie narzekała, ale wierzę, że łatwo nie jest kiedy nikt nie rozumie o co ci chodzi i nawet wyrażenie prostych potrzeb typu "czy mogę do toalety" stanowi problem. Na szczęście dziecina moja jest jak się okazało sprytna i radziła sobie po swojemu. Widziałam oczywiście,  że potrzebuje koleżanek, znajomych, chciała się z dziećmi bawić, ale jak się bawić skoro nikt cie nie rozumie? Minęło jednak kilka miesięcy i problem zniknął. Dziś po 8 miesiącach, Marta śmiga po fińsku i ma koleżanki fińskie ale też i inne z różnych stron świata.





Wracając do samej szkoły. Dzieci uczą się około 4 godziny. W klasie jest nauczyciel prowadzący - wychowawca, oraz asystent. Tak, nawet w tej małej 7-osobowej klasie tak jest. 

Dzieci nie dźwigają do szkoły ciężkich tornistrów. Jedyne co Marta stale nosi w plecaku to "Reisuvihko" - czyli taki dzienniczek ucznia, który służy do kontaktu rodzic-wychowawca. Książki, zeszyty, wszystko to zapewnia szkoła i to w szkole dzieci rozwiązują zadania. Owszem na początku kilka razy Marta przynosiła podręczniki do domu ale po to, żebyśmy zobaczyli co robi i jak. I raz zdarzyło się się przyniosła zadanie z matematyki do zrobienia. I to chyba dlatego, że nie zrobiła na lekcji.

Wszystkie przerwy dzieci spędzają na szkolnym podwórku, placu zabaw czy boisku. Niezależnie od pogody. Tutaj naprawdę nikomu nie przeszkadza, że leje deszcz czy jest -20 stopni. To jest taki prawdziwy "zimny chów" ;-) Co najlepsze, moje dziecko nie choruje tutaj no i oczywiście jest szczęśliwe, bo które dziecko nie lubi taplać się w kałuży czy bawić się w śniegu na całego?

W szkole większość dzieci chodzi w samych skarpetkach. Jest czysto, choć jak ktoś przychodzi z zewnątrz to nie musi ściągać butów. Nikt tutaj nie ma hopla na punkcie przesadnej higieny. Nawet jak chodzę z Martą na basen, w przebieralni dzieci biegają boso a matki ubrane i w butach im asystują. I nikt nie podnosi larum, że bakterie, zarazki, grzyby i inne kwiatki. Może to nawet szokować na początku ale po chwili namysłu człowiek przyzwyczaja się, zwłaszcza,  że zauważa, że nic złego tak naprawdę z tego nie płynie. A i wprost przeciwnie.


Oprócz tego wszystkiego, dzieci w szkole uczą się różnych ciekawych rzeczy, coś w stylu dawnego ZPT (Zajęcia praktyczno-techniczne) - szyją na maszynach, robią ceramiki, tworzą różne rzeczy. 


Posiłki są również bezpłatne jak cała nauka. Dzieci zawsze piją zimne mleko. Piją dużo mleka. Marta wręcz nie lubi ciepłego mleka i woli je od soku na przykład. 


To jest hall, w którym odbywają się różne przedstawienia. Tutaj również dzieci jedzą posiłki - po  prawej widać wózki na lunch - dzieci same sobie wybierają co chcą zjeść. Nauczyciele uczą aby zawsze wzięły sobie na talerz wszystko po troszkę i ewentualnie dołożyły sobie to co im smakuje najbardziej.

Nie ma ocen. Nie oznacza to jednak, że postęp nie jest monitorowany. Absolutnie! Okazuje się, że wszystko  świetnie może funkcjonować bez sprawdzianów, testów, ocen. Oczywiście na późniejszym etapie nauki to się pewnie zmienia, ale bodajże przez pierwsze 3 lata oceniania nie ma w ogóle. Tak więc, Marta jeszcze nie wie co to sprawdzian, test czy ocena w szkole. 


Zebrania z rodzicami. Jest ich kilka w ciągu roku. Jedno było wspólne gdzie byli wszyscy rodzice ale było też i takie gdzie rodzice byli tylko z nauczycielem. A właściwie byli oboje rodzice, dziecko (zawsze obecne na zebraniach), nauczyciel, asystent i tłumacz. Tłumacz jest również zapewniany przez szkołę w takich sytuacjach, chociaż na co dzień bez problemu można porozmawiać po angielsku z nauczycielami. 


W szkole są również organizowane różne eventy w ciągu roku, jak na przykład dzień międzynarodowy. Co ciekawe zauważyłam, nawet kiedy przemawia pani dyrektor, albo ktoś występuje z jakimś przemówieniem, i wydawać by się mogło, że znudzone dzieci zaraz zaczną rozrabiać, to o dziwo, nie ma żadnych problemów z zachowaniem. Pamiętam kiedy ja uczyłam w szkole, w Polsce, podczas takich okazji czułam sie jak pies-cerber, którego zadaniem jest pilnować porządku i mieć oczy dookoła głowy. Pewne było, że zaraz ktoś coś zmaluje z "nudów". Tak, zaskoczyła mnie tutaj ta dyscyplina. Chociaż to nie jest dyscyplina, to wszystko przebiega normalnie, a przecież to szkoła wielonarodowa więc dzieci z różnych kultur i środowisk a jednak wszystkie razem, nawet jeśli znudzone, siedzą po prostu spokojnie na krzesełkach i tyle.





niedziela, 3 maja 2015

Take me to church

Odkrywania Finlandii ciąg dalszy.
Dzisiaj (03.05.2015) miałam niesłychanie miłą okazję uczestniczyć w mszy w kościele luterańskim, 30km od Hameenlinny, w Riihimaki. Pewnie sama  z siebie nie wybrałabym się, ale pojechałam gdyż zaprosiła mnie pewna miła Finka, która dzisiaj śpiewała tam w chórze. Ale aby tam dotrzeć musiałam najpierw pokonać grypę, a potem pierwszą samotną, niedaleką co prawda, wycieczkę autostradą. [Moje auto jest OK ale po mieście. Jazda przepisowym 120km/h zmusza już do ogromnej koncentracji]. Oczywiście cieszę się, że mi się to wszystko udało i choć sama do kościoła nie chodzę, to dzisiejsza wizyta była bardzo szczególna.

Kościół położony był na niewielkim wzgórzu, dość starym drewniany budynek wyłaniał się spośród drzew kiedy zmierzałam do drzwi idąc schodami.



Największe chyba wrażenie zrobiło na mnie wnętrze - bardzo skromne i spokojne. Stonowane kolory. Schludnie a zarazem świeżo. Brak ołtarza - tylko krzyż po środku. Brak rzeźb i obrazów. Brak tego wszystkiego co odwraca uwagę od duchowości i intymności. Nie przytłacza cie widok konającego Jezusa, Apostolowie nie zerkają na ciebie z ukradka, nie wodzą na pokuszenie świecidełka i ozdoby. Pachniało drewnem.



Sama msza przebiegała raczej podobnie do "naszej" - katolickiej. Oczywiście mój fiński ciągle kuleje, ale cieszyło mnie, że coś rozumiałam jednak :) Ksiądz, który prowadził mszę, zanim ta się rozpoczęła witał wchodzących do kościoła ludzi, rozmawiał z nimi i rozdawał kartki, z których śpiewano.  W trakcie mszy, po przeczytaniu z Biblii, zawsze potem zajmował miejsce wśród wiernych. Nie ma oddzielnego krzesełka dla księdza przed ołtarzem. Przez całą mszę nie wstaje się i nie siada na przemian z klęczeniem. Wszyscy po prostu siedzą. Wspólna modlitwa była tylko jedna - i było to, jeśli się nie mylę, Ojcze Nasz.

Eucharystia. Wierni przyjmują sakrament komunii przed ołtarzem - ksiądz podaje do ręki opłatek a idąca za nim zakonnica z dużego kielicha mszalnego przelewa do pojedynczych, małych kieliszków, wino, które następnie przyjmujący komunię spożywają. Na koniec zakonnica podaje chleb i wino księdzu a następnie ksiądz jej. Wierni wracają na swoje miejsca i siadają. 

Nikt nie zbiera na tacę! 

Po mszy można zostać w kościele, ksiądz wychodzi do tych, którzy zostali żeby porozmawiać jeszcze, była herbata i ciasteczka.

Na koniec zauważyłam jeszcze, że z tyłu, w rogu kościoła jest kącik dla młodszych dzieci z zabawkami, stoliczkiem i krzesełkami. 

Na tym zdjęciu poniżej, po lewej stronie od ołtarza widać stoliczek, na którym przygotowane były herbaty i ciastka.

Zdjęć dużo nie robiłam. Nie że nie wolno, ale czasu nie miałam za wiele :)



Wspomnę też o wizycie w Kościele w Skale w Helsinkach bo również robi ogromne wrażenie. Taka oaza spokoju w samym sercu pędzącego miasta. Ach i ta muzyka w stylu Możdżera. No można siedzieć, słuchać i rozmyślać.





I na koniec - z tego co mi opowiedziała moja fińska koleżanka, kościół luterański jest dość różnorodny, a msza, w której dziś uczestniczyłam  wzorowana była na mszy francuskiej.