Blog o życiu w Finlandii, o języku fińskim, ciekawostki, spostrzeżenia, miejsca warte zobaczenia, muzyka i wiele innych. Zapraszam !

niedziela, 1 listopada 2015

Pyhäinpäivä w Finlandii czyli Dzień Wszystkich Świętych

Dzień Wszystkich Świętych (Pyhäinpäivä) obchodzony w Finlandii jest zawsze w sobotę na przełomie października i listopada. W tym dniu wszystkie sklepy są zamknięte.

Ludzie odwiedzają groby na cmentarzach oczwiście, i ogólnie święto przebiega bardzo podobnie do polskiej tradycji. To co ja zauważyłam, to to, że nie ma takich tłumów wokół cmentarzy no i na grobach są raczej tylko świeczki. Nie ma zwyczaju dekorowania grobów w kwiaty, nie ma również przycmentarnego handlu. Należy zatem znicze zakupić wcześniej w sklepie.

Cmentarze są dość "surowe". Przez brak kolorowych kwiatów, panuje na nich leśny spokój i cisza.
W zeszłym roku odwiedziliśmy rodzinnie  najbliższy cmentarz. Poniżej kilka fotek a pod nimi kilka słów na temat Halloween.















Zwykle przy temacie obchodzenia Dnia Wszystkich Świętych i Zmarłych pojawia się też kwestia zaczerpniętego z kultury amerykańskiej czy angielskiej  Halloween (geneza tego święta tak naprawdę nie jest dokładnie znana, natomiast Stany Zjednoczone, Anglia, Kanada i Irlandia obchodzą je najbardziej hucznie). 

W Finlandii, z tego co zauważyłam podejście do świętowania Halloween jest całkiem podobne jak w Polsce - nie jest to ich święto więc jakoś szczególnie go nie przeżywają. Natomiast nie ma problemu, żeby dzieci miały frajdę i szkoły organizują bale przebierańców, dzieci robią różne ozdoby i mają z tego masę radochy. 


poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Moja Finlandia i mój Kraków

Tymczasem zawitałam z Finlndii do mojego Krakowa na parę dni więc post ten będzie wyjatkowo o  Krakowie. No ale nie byłoby mojej Finlandii gdyby nie mój Kraków...

Ponieważ w dalszej części będę trochę narzekać, słowem wstępu muszę zaznaczyć, żeby było jasne, że Kraków kocham miłością  pierwszą. To najpiękniejsze miasto Europy! Dech zapierający Rynek, kamieniczki i uliczki są oszałamiająco urokliwe! Co się dziwić, że mamy tylu turystów, sama bym wybrała Kraków, choćby na magiczny weekend we dwoje z mężem. W dodatku niedrogo i wyjątkowo smacznie.

Ja wiem, że Kraków się rozwija i kiedyś może będzie jeszcze piękniejszy ale póki co wiele rzeczy uderza jak na chwilę chociaż popatrzy się z boku.

Po pierwsze lotnisko Balice. Wstyd i hańba! I nie interesuje mnie, że przecież się rozbudowuje, że będzie lepiej i piękniej. Bo nie będzie, Przede wszystkim jest super ciasno, a widoczna rozbudowa nie wróży wcale, że miejsca przybędzie.Poza tym ile ten remont trwa i trwa.... ale jak Arenę przyszło postawić to poszło szybciutko.... Brak organizacji, zamieszanie i lotniskowy chaos. Jak można całego wielkiego Airbusa zapakować w ciasny autobus w upalny wieczór żeby przewieźć do obskurnego miejsca odbioru bagażu, w którym trzeba się przeciskać, dopytywać i denerwować niepotrzebnie bo na tablicy wcale się nie wyświetla odbiór twojego bagażu.

A potem lotniskowy parking - cyrk i szopka niczym w Rosji (aczkolwiek w Rosji nie byłam, więc za przeproszeniem, moje porównanie jest dosyć "z dupy wzięte") - totalny brak miejsc, przepychanka taksówek, ludzi, bagaży, prywatnych aut. Ludzie z walizkami przebiegający przez ruchliwą ulicę na parking bo przecież  gdzie by tam przejście im kto organizował... A sam parking? -  za tę przyjemność płać jeszcze 5 zł za każde 15 minut. To zapłaciliśmy 15 złotych i zadowoleni uwolniliśmy się z tego ohydnego zgiełku.

A, że na zszargane nerwy nic tak dobrze nie robi jak zimne piwko w dobrym towarzystwie, od razu udaliśmy się na krakowski Kazimierz. No dobra, w piątkowy wieczór tłoczno było, ja nieprzyzwyczajona, bo jak ktoś powiedział, w Finalandii trzeba iść 3km żeby spotkać się z sąsiadem, więc nie narzekam. Było cudownie i chociaż nie zjadłam zapiekanki od Endziora, to porchetta z budy na Placu Nowym była absolutnie powalająca!

Wieczorny spacer z Kazimierza na Rynek - ach cudowny! Trochę kiepsko, że nie bardzo jest gdzie załatwić popiwową potrzebę, ale sikanie nocą pod krzaczkiem na plantach też ma wiele uroku :) Zwłaczcza jak się uda bez mandatu :)

Ulicą Sienną dotarliśmy na Rynek i od razu trzeba było robić fotki bo widok przeboski! Sukiennice oswietlone, pomnik Adasia Mickiewicza na swoim miejscu, wieża Mariacka jest. Oj, jest ale kto jej naczepił taki ohydny ledowy zegar jasny gwint! No takie rzeczy to chyba tylko w Polsce. Zeby taką piękną, zabytkową chlubę miasta tak przyozdobić. I jeszcze żeby było weselej, zegar pokazywał  złą godzinę!

No ale dobra, i tak było ładnie,  nawet nie było aż tak dużo ludzi (4 rano to też nie jakaś pora na normalne spacery po mieście). Szliśmy w stronę Bagateli więc chcąc nie chcąc musieliśmy zobaczyć Sukiennice od drugiej strony. I co  zobaczyliśmy? Jedno wielkie g.....  bo Sukiennic nie widać, za to na całej płycie rozpościerają się przepaskudne budy oraz scena. Jak można było taki piękny widok zasłonić ja się pytam? Kto na to się zgodził? Wszędzie na świecie eksponuje się takie piękne zabytki, ale w Krakowie widać musi być inaczej. Niechby postawili kilka ładnych folk-budek, niechby to jakoś było zorganizowane sensownie ale nie tak!!! Masakra jakaś! Potem już tylko przejście przez zawaloną pijaną młodzieżą ulicą Szewską, co kawałek albo już zarzyganą albo właśnie widzisz jak ktoś się przymierza, ale ostatecznie jak jesteś facetem to zawsze możesz zawiesić oko na dziewczynach wystrojonych w mini jakby je kto wprost z burdelu wyciągnął. No nie wiem, może teraz taka moda jest...

Na tym jednak nie skończę bo nie mogłam nie zauważyć, że miasto zaklejone jest dokumentnie obskurnymi reklamami. Dosłownie wszędzie aż się roi od kolorów, światełek, bez ładu i składu. Jedziesz sobie taką ulicą Wadowicką i Zakopiańską (trasa na Zakopane - wcale nie taka zła, wyremontowana nawet) i co 10 metrów billboard albo po kolei każdy przydrożny budek obklejony po samą górę. Markety, usługi, flizy, nawet reklama  wazektomii... ach szkoda, że nie zdążyłam jej zdjęcia zrobić. Chciałabym zobaczyć piękne widoki, chciałabym nacieszyć się rodzimym miejscem, chciałabym być dumna, że jestem stąd, ale jest mi wstyd... po prostu wstyd....





Kraków jest do cna zabudowany, gdzie się tylko da wstawia się kolejne budynki, biurowce, Lidle i Bierdonki przede wszystkim. Buduje się bez żadnego ładu i składu, bez próby wkomponowania się w urok miasta, byle tylko, heja!

Władze Krakowa wyniszczyły to miasto niesamowicie, z roku na rok pozbawiając je swojego klimatu sprzed lat, rządzi się tu przede wszystkim nepotyzm, kolesiostwo i korupcja. Nie oszukujmy się i nie udawajmy, że jest inaczej.  Gdyby było inaczej pewnie i drogi byłyby naprawione, i architektura zadbana, i urzędy działające sprawnie bez potrzeby zatrudniania mnóstwa zupełnie zbędnych urzędasów.


Ufff ponarzekałam? Eee nieeee.... to co opisałam widzą chyba wszyscy. Czy się zmieni? Nie wiem. Jeśli nadal wybierani będą ci sami rządzący, to na pewno nie, jeśli przyjdą  inni czy się zmieni? Realnie nie wiem czy to możliwe.


Póki co,  kocham moje miasto wybiórczo, spacerując będę musiała patrzeć selektywnie - wybierać z tego bałaganu te piękne zakątki, wyszukiwać dobre smaki i cieszyć się piękną pogodą, która podkreśla uroki królewskiego miasta Krakowa.

czwartek, 27 sierpnia 2015

Świat Muminków na wyspie Kailo



Latem 2015 roku odwiedziliśmy cudowny świat Muminków położony na wyspie Kailo , w pobliżu Naantali, niecałe 20km od Turku, na południu Finlandii. Istnieje od 1993 roku. Spędziliśmy tam cały dzień ale myślę, że warto wynając sobie jakieś lokum na noc i zostać dwa dni aby zwiedzić resztę miasta.  Z okna autobusu wyglądało bardzo ładnie.




Można próbować szukać miejsca gdzieś bliżej pewnie, ale my trafiliśmy na parking,  z którego bezpłatnie transportują cię na miejsce. Parking kosztował 8 euro za cały dzień. Autobus odjeżdża co około 20 minut. Było bardzo dużo ludzi ale spokojnie dla każdego miejsce jest :)






Autobus wysadza ludzi kawałek od wejscia, a ponieważ Świat Muminków znajduje się na wyspie, trzeba przejść przez długi most, za którym znajdują się kasy biletowe. Cena biletu w tym roku (2015) to 27 euro (chyba, że kupisz przez internet to 26 euro - wtedy po przejściu mostu kieruj się na lewo, tam jest brama dla tych co bilety już mają).




Po zakupie biletów, możesz sobie zabrać mapkę wyspy (warto!) oraz nakleić dziecku naklejkę z jego imieniem i nazwiskiem oraz telefonem do opiekuna. Dobry pomysł, na wypadek gdyby dziecko się zgubiło pod wpływem wrażeń.




W Świecie Muminków spaceruje się i odkrywa. Nie ma żadnych roller coasterów ani karuzel, są za to atrakcje książkowo-bajkowe: komisariat policji, dom Muminków, straż pożarna, obozowisko Włóczykija (Snufkin po angielsku, a po fińsku chyba Nuuskamuikkus), jest domek czarownicy, jest labirynt (Ja i Pan  Mąż nawet się w nim zgubiliśmy), jest też plaża gdzie można się wykąpać, jest Buka!oraz wiele innych atrakcji. Co jakiś czas w kilku miejscach odbywa się przedstawienie dla dzieci, rówież w języku angielskim, a także na drodze spotkać można różne postaci z bajki. I oczywiście co? - Poprzytulać się! :D 














Na miejscu można coś zjeść, choć sama nie polecę nic oprócz lodów - dzieci mogą sobie je dowoli ozdabiać sosami i posypkami oraz zjedliśmy fajne zakręconee frytki. Koło miejsca do kąpieli (plaży wspomnianej wyżej) są grille więc można coś na ruszt zarzucić (zakładam, że nie będzie na to czasu), można wypić też kawę oczywiście. Są też bezpłatne toalety, fajnie przystosowane dla maluchów, jest też specjalny restroom dla mam z małymi dziećmi, gdzie można spokojnie usiąść w fotelu i dziecko nakarmić, jest przewijak, mokre chusteczki i muminkowe pieluszki do użytku :)

A jak ktoś zmęczony po całym dniu i nie ma siły dotrzeć te parę metrów do przystanku do autobusu, może poczekać koło wejścia na most, na ciufcię, która bezpłatnie przewiezie ten kawałek. Przy przystani są też urocze kafejki i restauracje, mielismy ochotę coś tam  zjeść ale czasu nam zabrakło....



Strona internetowa Świata Muminków:



Tripadvisor o Świecie Muminków:



Muminki na Facebooku:



Onet o Muminkach:



Inny blog o Muminkach:



Suomalainen koulu - część druga o fińskiej szkole

Wczoraj byliśmy na pierwszym w tym roku szkolnym zebraniu w szkole.  Jako, że sama jestem nauczycielem, każda wizyta w fińskiej szkole jest dla mnie cenna, tym bardziej, że wiadome jest, że fińska oświata wiedzie prym ogólnoświatowo. Ale to nie post o oświacie a o jednej szkole, do której chodzi moja Marta.

Oto co spodobało mi się tym razem:

1. Nauczyciele na luzie. Bez spiny w formie eleganckie wdzianko. Wychowawczyni mojej córki "wystapiła" w bluzie dresowej i jeansach. Schludnie i normalnie. Z uśmiechem.

2. Szkoła wygląda jak zawsze. Z okazji zebrania z rodzicami nie została wyszorowana do cna włącznie z wypastowaniem tablic (jak to bywało w mojej szkole). Wszystko wyglądało dokładnie tak jak podczas nauki dzieci. W klasie widać, że się dużo dzieje, dużo prac dzieci, również niedokończonych, biurko nauczyciela pełne róznych przyborów.

3.  Wyposażenie klasy. Każde dziecko ma swoją ławeczkę z otwieranym blatem. W środku znajdują się wszystkie pomoce - książki, ćwiczenia (łącznie dwie książki i jedne ćwiczenia), kredki, przybory do pisania, zeszyt jakiś. Jest zwykła kredowa tablica ale też tablica interaktywna, pianino, tablice z powieszonymi pracami dzieci, w kąciku umywalka. 

4. Kawa i ciastko dla rodziców. Bez kawy nie mogłoby się obejść. Jest wszechobecna w Finlandii, zatem po drodze do sali, każdy z rodziców mógł sobie nalać, lub ewentualnie wybrać herbatę. Niby nic takiego, a miło. A gdyby takie coś w Polskich szkołach wprowadzić? Przecież to koszt żaden...

5. Tłumacz dla nas. To miłe bardzo,  że zawsze na takich zebraniach jest zapewniony przez szkołę tłumacz. Łatwiej wtedy wszysto zrozumieć to oczywiste, ale też i zapytać.


Mojej Marcie szkoła podoba się bardzo. My też jesteśmy zadowoleni jako rodzice. Cieszy mnie to, że mają między innymi, zajęcia z prac ręcznych - ostatnio robili plecione zakładki do swoich książek; że każdą przerwę spędzają na szkolnym podwórku, że nauczyciele przypominają, że w trakcie przerwy obiadowej dzieci proszone są o spróbowanie wszystkiego co jest podawane, a jak coś im bardziej smakuje zawsze  mogą sobie wziąć dokładkę. Bo stołówka jest samoobsługowa i dzieci dbają o to by po sobie posprzątać ładnie, odnieść naczynia itd. 


Podoba mi się również to, że jest tak po prostu normalnie, że mimo, że jest to duża szkoła, wszystko jest jakoś fajnie zorganizowane, że biurokracja jest sprowadzona do minimum, że z nauczycielami jest łatwy kontakt (również w języku angielskim nie ma problemu). Ach trudno tak naprawdę oddać ten klimat...

Kiedyś może uda mi się zrobić jakieś zdjęcia w klasie Marty to dorzucę do tego posta. Kolejne zebranie mamy już końcem września, wtedy rodzice zapraszani są na indwidualne rozmowy z nauczycielem na temat postępów i spraw związanych z nauką. Do wyboru było kilka terminów, co też fajne bo nie zawsze można wtedy kiedy jest narzucone.

czwartek, 13 sierpnia 2015

Kirpputori...

Nieodzowny element fińskiej kultury - KIRPPUTORI albo Kirppis, albo jak niektórzy mówią "badziewiak" :)
Miejsce w którym kupisz wszystko, fantastyczny wynalazek Finów, chociaż pewnie w innych zakątkach świata też spotykany. Pójdziesz raz i będziesz chodzić stale. No chyba, że kręcą cię wyłącznie nowe rzeczy.
Rzecz polega na tym, że wynajmujesz sobie stolik i wykładasz na nim wszystko to, co w domu ci już niepotrzebne albo ci się znudziło. Ustalasz sobie cenę i go.
W ten oto sposób można sobie wyposażyć mieszkanie, zmienić garderobę za grosze albo nakupić, jak ja, całe mnóstwo perfum, na ogół praktycznie pełnych. I nie podróbki (raz jeden zdarzyło mi się owszem, ale było to nieco świadome zagranie)

Żeby nie być gołosłownym - w czerwcu wyglądało to tak... Dziś już jest więcej ;)

I nie ma zalewu szmat z Niemiec albo UK - wszystko kręci się miejscowo. Rozleci ci się dzbanek od starego ekspresu, na pewno znajdziesz odpowiedni w kirpucie, choć ekspres już dawno de mode. 

Ja dzisiaj oczywiście też byłam na łowach - i tym razem przygarnęłam koszulkę adidasa, nówka za 1 euro oraz -haha- perfumy Esprit za 5 euro. 

No a niebawem sama będę musiała się zorganizować i stolik wynająć bo trzeba może pozbyć się paru rzeczy. I nie allegro ani olx.  W kirpucie spotkasz kogoś znajomego, pogadasz między stolikami, a jak masz ochotę to i kawy się napijesz bo oczywiście w każdym jest na to przeznaczone miejsce.

środa, 5 sierpnia 2015

Finlandia - podsumowanie po roku

No i stało się.  Pierwszy rok minął ani się człowiek nie obejrzał. By on jednym z najbardziej intensywnych lat i wszystko działo się w bardzo szybkim tempie. Trudno to nawet opisać. Ciężko było nawet kontynuować mój papierowy dziennik dla Marty, który piszę od jej urodzenia. Ale finalnie i to udało się i jakoś ponadrabiałam.

Bezsprzecznie był to fantastyczny rok. Gdybym znów stanęła przed wyborem przyjazdu tutaj, bez wahania zdecydowałabym się. Pobyt tutaj bardzo dużo nam dał - przede wszystkim zżyliśmy się jako rodzina, znaleźliśmy spokój i odmianę, która była bardzo potrzebna.

To o czym dzisiaj najczęściej myślę, to to, że niesamowicie bardzo doceniam to co mi niesie los. Myślę sobie, że mam dużo szczęścia i staram się nim cieszyć byle jak najdłużej. Nie znoszę narzekania, marudzenia, malkontenctwa, i hejterstwa, którego teraz wszędzie pełno.

Teraz nasz dom jest tutaj, w Finlandii aż do odwołania, które mamy nadzieję nie nastąpi. Jesteśmy zachwyceni fińską przyrodą, lasy latem są niesamowite, uwodzą zapachem a ja uwielbiam patrzeć w niebo, podziwiać chmury, inne niż w Polsce, mogłabym tak długo je obserwować. I ta zima, szaleliśmy jak dzieci na sankach i na łyżwach. Nawet Pan Mąż przekonał się, że łyżwy są super :)






Czujemy się bezpiecznie. Marta sama chodzi do szkoły (600 metrów), bawi się na "polu" jak my za czasów dzieciństwa, ze znajomymi ze szkoły. Ja biegam wieczorami po okolicy, trochę w lesie czasem. Nie słyszy się o zagrożeniach typu porwania, gwałty, jakieś bójki, rozboje i czy inne. I to nie, że nie znam języka to nie wiem. Tego tutaj prawie nie ma.

Finowie są tacy jak my. Mówią o sobie, że są wycofani, że dużo narzekają i że raczej ciężko im nawiązywać znajomości. Haha, powinni spojrzeć zatem na siebie w weekendy - knajpy tętnią życiem, a rozrywką numer 1 jest karaoke! Finowie śpiewają na potęgę - w knajpach, na promach, jeszcze tylko im w samolotach powinni zrobić karaoke lounge ;) W moim prywatnym odczuciu, na podstawie moich własnych doświadczeń, mogę powiedzieć, że Finowie są przyjaźni i zawsze mogłam liczyć na  pomoc i wsparcie.

Język fiński jest trudny, co tu dużo mówić. Ale osobiście znam przypadki, Polaków mówiących po fińsku co oznacza, że można ;) Ja po roku coś tam wydukam po fińsku, ale niewiele się uczyłam bo czasu nie było jednak. Zaczynam teraz, niebawem. Druga sprawa, że w zasadzie bez problemu można się tutaj wszędzie dogadać po angielsku. Finowie znają angielski całkiem nieźle, na pewno dużo lepiej niż my Polacy.


Pogoda w Finlandii nie jest dla tych co uwielbiają tropiki. Kiedy przyjechaliśmy w sierpniu, nadal trwało lato i było pięknie i ciepło. W sam raz na kąpiel w jeziorze lub na basenie. Jesień była nieco ponura, w sumie taka jak w Polsce.  Zima była super kiedy był śnieg, bez śniegu smutno. Ale tego roku nie było silnej zimy (takiej jak rok wcześniej z temperaturą około -30 stopni). Chociaż temperatura spadała do -20 - brzmi strasznie ale okazuje się, że ze względu na inną wilgotność powietrza, nie odczuwa się tego zimna aż tak. A powietrze jest bardzo suche na ogół i ja miałam spore problemy z nawilżeniem skóry na początku. Teraz już jest OK.




Zima przed naszym blokiem


Czasem brakuje polskiego jedzenia. Zwłaszcza wędlin, żurków i barszczyków. Trzeba się przyzwyczaić, że kiełbasa smakuje tak samo i pieczywo jest inne (ja akurat wolę dobre fińskie) Nie ma też takiego wyboru produktów jak w naszych sklepach. Pije się dużo mleka. Widać to zwłaszcza po Marcie, która teraz dużo częściej chce pić mleko. Zimne mleko- tylko i wyłącznie.


Leipajusto - ser podawany na ciepło z dżemem


Rachunek rocznego pobytu tutaj wychodzi bardzo na plus dla nas. Pewnie, wszystko zależy od tego co kto lubi, i wierzę, że nie każdemu może się tutaj podobać. Ja w każdym razie liczę, że za rok będę mogła powiedzieć co najmniej to samo co dzisiaj.

wtorek, 5 maja 2015

Suomalainen koulu - fińska szkola

Szkoła w Finlandii

Fiński rok szkolny trwa nieco inaczej niż polski. Zaczyna się z początkiem  sierpnia, a kończy z końcem maja. Wakacje są wiec w czerwcu i lipcu.




Tak się złożyło, ze Martusia, moja córka,  rozpoczęła swoja naukę nie w klasie pierwszej polskiej szkoły, tak jak było planowane (nawet byliśmy na zebraniu i miała być uczennica klasy Ia Szkoły Podstawowej nr 34 w Krakowie), a w klasie Przygotowawczej, w szkole fińskiej. Klasa Przygotowawcza, to klasa składająca się z dzieci (w rożnym wieku nawet), które nie mówią po fińsku. Musza wiec przez pierwszy rok przygotować sie do normalnej nauki w klasach z dziećmi fińskimi.


Taki "przedsionek" przed klasą. Tutaj można usiąść i porozmawiać z nauczycielem. 

Sala mojej Marty, w której uczy się na co dzień. Z tyłu widać wychowawcę. Ma na imię Pekka i jest przesympatyczny. Marta go uwielbia. Pekka ma różne szalone pomysły i mnóstwo energii.


Martusia zaczęła klasę pierwsza 13 sierpnia 2014. W jej klasie jest około 7 dzieci, a Marta jest jedyną Polką. Początki były oczywiście trudne, choć Marta nie narzekała, ale wierzę, że łatwo nie jest kiedy nikt nie rozumie o co ci chodzi i nawet wyrażenie prostych potrzeb typu "czy mogę do toalety" stanowi problem. Na szczęście dziecina moja jest jak się okazało sprytna i radziła sobie po swojemu. Widziałam oczywiście,  że potrzebuje koleżanek, znajomych, chciała się z dziećmi bawić, ale jak się bawić skoro nikt cie nie rozumie? Minęło jednak kilka miesięcy i problem zniknął. Dziś po 8 miesiącach, Marta śmiga po fińsku i ma koleżanki fińskie ale też i inne z różnych stron świata.





Wracając do samej szkoły. Dzieci uczą się około 4 godziny. W klasie jest nauczyciel prowadzący - wychowawca, oraz asystent. Tak, nawet w tej małej 7-osobowej klasie tak jest. 

Dzieci nie dźwigają do szkoły ciężkich tornistrów. Jedyne co Marta stale nosi w plecaku to "Reisuvihko" - czyli taki dzienniczek ucznia, który służy do kontaktu rodzic-wychowawca. Książki, zeszyty, wszystko to zapewnia szkoła i to w szkole dzieci rozwiązują zadania. Owszem na początku kilka razy Marta przynosiła podręczniki do domu ale po to, żebyśmy zobaczyli co robi i jak. I raz zdarzyło się się przyniosła zadanie z matematyki do zrobienia. I to chyba dlatego, że nie zrobiła na lekcji.

Wszystkie przerwy dzieci spędzają na szkolnym podwórku, placu zabaw czy boisku. Niezależnie od pogody. Tutaj naprawdę nikomu nie przeszkadza, że leje deszcz czy jest -20 stopni. To jest taki prawdziwy "zimny chów" ;-) Co najlepsze, moje dziecko nie choruje tutaj no i oczywiście jest szczęśliwe, bo które dziecko nie lubi taplać się w kałuży czy bawić się w śniegu na całego?

W szkole większość dzieci chodzi w samych skarpetkach. Jest czysto, choć jak ktoś przychodzi z zewnątrz to nie musi ściągać butów. Nikt tutaj nie ma hopla na punkcie przesadnej higieny. Nawet jak chodzę z Martą na basen, w przebieralni dzieci biegają boso a matki ubrane i w butach im asystują. I nikt nie podnosi larum, że bakterie, zarazki, grzyby i inne kwiatki. Może to nawet szokować na początku ale po chwili namysłu człowiek przyzwyczaja się, zwłaszcza,  że zauważa, że nic złego tak naprawdę z tego nie płynie. A i wprost przeciwnie.


Oprócz tego wszystkiego, dzieci w szkole uczą się różnych ciekawych rzeczy, coś w stylu dawnego ZPT (Zajęcia praktyczno-techniczne) - szyją na maszynach, robią ceramiki, tworzą różne rzeczy. 


Posiłki są również bezpłatne jak cała nauka. Dzieci zawsze piją zimne mleko. Piją dużo mleka. Marta wręcz nie lubi ciepłego mleka i woli je od soku na przykład. 


To jest hall, w którym odbywają się różne przedstawienia. Tutaj również dzieci jedzą posiłki - po  prawej widać wózki na lunch - dzieci same sobie wybierają co chcą zjeść. Nauczyciele uczą aby zawsze wzięły sobie na talerz wszystko po troszkę i ewentualnie dołożyły sobie to co im smakuje najbardziej.

Nie ma ocen. Nie oznacza to jednak, że postęp nie jest monitorowany. Absolutnie! Okazuje się, że wszystko  świetnie może funkcjonować bez sprawdzianów, testów, ocen. Oczywiście na późniejszym etapie nauki to się pewnie zmienia, ale bodajże przez pierwsze 3 lata oceniania nie ma w ogóle. Tak więc, Marta jeszcze nie wie co to sprawdzian, test czy ocena w szkole. 


Zebrania z rodzicami. Jest ich kilka w ciągu roku. Jedno było wspólne gdzie byli wszyscy rodzice ale było też i takie gdzie rodzice byli tylko z nauczycielem. A właściwie byli oboje rodzice, dziecko (zawsze obecne na zebraniach), nauczyciel, asystent i tłumacz. Tłumacz jest również zapewniany przez szkołę w takich sytuacjach, chociaż na co dzień bez problemu można porozmawiać po angielsku z nauczycielami. 


W szkole są również organizowane różne eventy w ciągu roku, jak na przykład dzień międzynarodowy. Co ciekawe zauważyłam, nawet kiedy przemawia pani dyrektor, albo ktoś występuje z jakimś przemówieniem, i wydawać by się mogło, że znudzone dzieci zaraz zaczną rozrabiać, to o dziwo, nie ma żadnych problemów z zachowaniem. Pamiętam kiedy ja uczyłam w szkole, w Polsce, podczas takich okazji czułam sie jak pies-cerber, którego zadaniem jest pilnować porządku i mieć oczy dookoła głowy. Pewne było, że zaraz ktoś coś zmaluje z "nudów". Tak, zaskoczyła mnie tutaj ta dyscyplina. Chociaż to nie jest dyscyplina, to wszystko przebiega normalnie, a przecież to szkoła wielonarodowa więc dzieci z różnych kultur i środowisk a jednak wszystkie razem, nawet jeśli znudzone, siedzą po prostu spokojnie na krzesełkach i tyle.





niedziela, 3 maja 2015

Take me to church

Odkrywania Finlandii ciąg dalszy.
Dzisiaj (03.05.2015) miałam niesłychanie miłą okazję uczestniczyć w mszy w kościele luterańskim, 30km od Hameenlinny, w Riihimaki. Pewnie sama  z siebie nie wybrałabym się, ale pojechałam gdyż zaprosiła mnie pewna miła Finka, która dzisiaj śpiewała tam w chórze. Ale aby tam dotrzeć musiałam najpierw pokonać grypę, a potem pierwszą samotną, niedaleką co prawda, wycieczkę autostradą. [Moje auto jest OK ale po mieście. Jazda przepisowym 120km/h zmusza już do ogromnej koncentracji]. Oczywiście cieszę się, że mi się to wszystko udało i choć sama do kościoła nie chodzę, to dzisiejsza wizyta była bardzo szczególna.

Kościół położony był na niewielkim wzgórzu, dość starym drewniany budynek wyłaniał się spośród drzew kiedy zmierzałam do drzwi idąc schodami.



Największe chyba wrażenie zrobiło na mnie wnętrze - bardzo skromne i spokojne. Stonowane kolory. Schludnie a zarazem świeżo. Brak ołtarza - tylko krzyż po środku. Brak rzeźb i obrazów. Brak tego wszystkiego co odwraca uwagę od duchowości i intymności. Nie przytłacza cie widok konającego Jezusa, Apostolowie nie zerkają na ciebie z ukradka, nie wodzą na pokuszenie świecidełka i ozdoby. Pachniało drewnem.



Sama msza przebiegała raczej podobnie do "naszej" - katolickiej. Oczywiście mój fiński ciągle kuleje, ale cieszyło mnie, że coś rozumiałam jednak :) Ksiądz, który prowadził mszę, zanim ta się rozpoczęła witał wchodzących do kościoła ludzi, rozmawiał z nimi i rozdawał kartki, z których śpiewano.  W trakcie mszy, po przeczytaniu z Biblii, zawsze potem zajmował miejsce wśród wiernych. Nie ma oddzielnego krzesełka dla księdza przed ołtarzem. Przez całą mszę nie wstaje się i nie siada na przemian z klęczeniem. Wszyscy po prostu siedzą. Wspólna modlitwa była tylko jedna - i było to, jeśli się nie mylę, Ojcze Nasz.

Eucharystia. Wierni przyjmują sakrament komunii przed ołtarzem - ksiądz podaje do ręki opłatek a idąca za nim zakonnica z dużego kielicha mszalnego przelewa do pojedynczych, małych kieliszków, wino, które następnie przyjmujący komunię spożywają. Na koniec zakonnica podaje chleb i wino księdzu a następnie ksiądz jej. Wierni wracają na swoje miejsca i siadają. 

Nikt nie zbiera na tacę! 

Po mszy można zostać w kościele, ksiądz wychodzi do tych, którzy zostali żeby porozmawiać jeszcze, była herbata i ciasteczka.

Na koniec zauważyłam jeszcze, że z tyłu, w rogu kościoła jest kącik dla młodszych dzieci z zabawkami, stoliczkiem i krzesełkami. 

Na tym zdjęciu poniżej, po lewej stronie od ołtarza widać stoliczek, na którym przygotowane były herbaty i ciastka.

Zdjęć dużo nie robiłam. Nie że nie wolno, ale czasu nie miałam za wiele :)



Wspomnę też o wizycie w Kościele w Skale w Helsinkach bo również robi ogromne wrażenie. Taka oaza spokoju w samym sercu pędzącego miasta. Ach i ta muzyka w stylu Możdżera. No można siedzieć, słuchać i rozmyślać.





I na koniec - z tego co mi opowiedziała moja fińska koleżanka, kościół luterański jest dość różnorodny, a msza, w której dziś uczestniczyłam  wzorowana była na mszy francuskiej.