Blog o życiu w Finlandii, o języku fińskim, ciekawostki, spostrzeżenia, miejsca warte zobaczenia, muzyka i wiele innych. Zapraszam !

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Moja Finlandia i mój Kraków

Tymczasem zawitałam z Finlndii do mojego Krakowa na parę dni więc post ten będzie wyjatkowo o  Krakowie. No ale nie byłoby mojej Finlandii gdyby nie mój Kraków...

Ponieważ w dalszej części będę trochę narzekać, słowem wstępu muszę zaznaczyć, żeby było jasne, że Kraków kocham miłością  pierwszą. To najpiękniejsze miasto Europy! Dech zapierający Rynek, kamieniczki i uliczki są oszałamiająco urokliwe! Co się dziwić, że mamy tylu turystów, sama bym wybrała Kraków, choćby na magiczny weekend we dwoje z mężem. W dodatku niedrogo i wyjątkowo smacznie.

Ja wiem, że Kraków się rozwija i kiedyś może będzie jeszcze piękniejszy ale póki co wiele rzeczy uderza jak na chwilę chociaż popatrzy się z boku.

Po pierwsze lotnisko Balice. Wstyd i hańba! I nie interesuje mnie, że przecież się rozbudowuje, że będzie lepiej i piękniej. Bo nie będzie, Przede wszystkim jest super ciasno, a widoczna rozbudowa nie wróży wcale, że miejsca przybędzie.Poza tym ile ten remont trwa i trwa.... ale jak Arenę przyszło postawić to poszło szybciutko.... Brak organizacji, zamieszanie i lotniskowy chaos. Jak można całego wielkiego Airbusa zapakować w ciasny autobus w upalny wieczór żeby przewieźć do obskurnego miejsca odbioru bagażu, w którym trzeba się przeciskać, dopytywać i denerwować niepotrzebnie bo na tablicy wcale się nie wyświetla odbiór twojego bagażu.

A potem lotniskowy parking - cyrk i szopka niczym w Rosji (aczkolwiek w Rosji nie byłam, więc za przeproszeniem, moje porównanie jest dosyć "z dupy wzięte") - totalny brak miejsc, przepychanka taksówek, ludzi, bagaży, prywatnych aut. Ludzie z walizkami przebiegający przez ruchliwą ulicę na parking bo przecież  gdzie by tam przejście im kto organizował... A sam parking? -  za tę przyjemność płać jeszcze 5 zł za każde 15 minut. To zapłaciliśmy 15 złotych i zadowoleni uwolniliśmy się z tego ohydnego zgiełku.

A, że na zszargane nerwy nic tak dobrze nie robi jak zimne piwko w dobrym towarzystwie, od razu udaliśmy się na krakowski Kazimierz. No dobra, w piątkowy wieczór tłoczno było, ja nieprzyzwyczajona, bo jak ktoś powiedział, w Finalandii trzeba iść 3km żeby spotkać się z sąsiadem, więc nie narzekam. Było cudownie i chociaż nie zjadłam zapiekanki od Endziora, to porchetta z budy na Placu Nowym była absolutnie powalająca!

Wieczorny spacer z Kazimierza na Rynek - ach cudowny! Trochę kiepsko, że nie bardzo jest gdzie załatwić popiwową potrzebę, ale sikanie nocą pod krzaczkiem na plantach też ma wiele uroku :) Zwłaczcza jak się uda bez mandatu :)

Ulicą Sienną dotarliśmy na Rynek i od razu trzeba było robić fotki bo widok przeboski! Sukiennice oswietlone, pomnik Adasia Mickiewicza na swoim miejscu, wieża Mariacka jest. Oj, jest ale kto jej naczepił taki ohydny ledowy zegar jasny gwint! No takie rzeczy to chyba tylko w Polsce. Zeby taką piękną, zabytkową chlubę miasta tak przyozdobić. I jeszcze żeby było weselej, zegar pokazywał  złą godzinę!

No ale dobra, i tak było ładnie,  nawet nie było aż tak dużo ludzi (4 rano to też nie jakaś pora na normalne spacery po mieście). Szliśmy w stronę Bagateli więc chcąc nie chcąc musieliśmy zobaczyć Sukiennice od drugiej strony. I co  zobaczyliśmy? Jedno wielkie g.....  bo Sukiennic nie widać, za to na całej płycie rozpościerają się przepaskudne budy oraz scena. Jak można było taki piękny widok zasłonić ja się pytam? Kto na to się zgodził? Wszędzie na świecie eksponuje się takie piękne zabytki, ale w Krakowie widać musi być inaczej. Niechby postawili kilka ładnych folk-budek, niechby to jakoś było zorganizowane sensownie ale nie tak!!! Masakra jakaś! Potem już tylko przejście przez zawaloną pijaną młodzieżą ulicą Szewską, co kawałek albo już zarzyganą albo właśnie widzisz jak ktoś się przymierza, ale ostatecznie jak jesteś facetem to zawsze możesz zawiesić oko na dziewczynach wystrojonych w mini jakby je kto wprost z burdelu wyciągnął. No nie wiem, może teraz taka moda jest...

Na tym jednak nie skończę bo nie mogłam nie zauważyć, że miasto zaklejone jest dokumentnie obskurnymi reklamami. Dosłownie wszędzie aż się roi od kolorów, światełek, bez ładu i składu. Jedziesz sobie taką ulicą Wadowicką i Zakopiańską (trasa na Zakopane - wcale nie taka zła, wyremontowana nawet) i co 10 metrów billboard albo po kolei każdy przydrożny budek obklejony po samą górę. Markety, usługi, flizy, nawet reklama  wazektomii... ach szkoda, że nie zdążyłam jej zdjęcia zrobić. Chciałabym zobaczyć piękne widoki, chciałabym nacieszyć się rodzimym miejscem, chciałabym być dumna, że jestem stąd, ale jest mi wstyd... po prostu wstyd....





Kraków jest do cna zabudowany, gdzie się tylko da wstawia się kolejne budynki, biurowce, Lidle i Bierdonki przede wszystkim. Buduje się bez żadnego ładu i składu, bez próby wkomponowania się w urok miasta, byle tylko, heja!

Władze Krakowa wyniszczyły to miasto niesamowicie, z roku na rok pozbawiając je swojego klimatu sprzed lat, rządzi się tu przede wszystkim nepotyzm, kolesiostwo i korupcja. Nie oszukujmy się i nie udawajmy, że jest inaczej.  Gdyby było inaczej pewnie i drogi byłyby naprawione, i architektura zadbana, i urzędy działające sprawnie bez potrzeby zatrudniania mnóstwa zupełnie zbędnych urzędasów.


Ufff ponarzekałam? Eee nieeee.... to co opisałam widzą chyba wszyscy. Czy się zmieni? Nie wiem. Jeśli nadal wybierani będą ci sami rządzący, to na pewno nie, jeśli przyjdą  inni czy się zmieni? Realnie nie wiem czy to możliwe.


Póki co,  kocham moje miasto wybiórczo, spacerując będę musiała patrzeć selektywnie - wybierać z tego bałaganu te piękne zakątki, wyszukiwać dobre smaki i cieszyć się piękną pogodą, która podkreśla uroki królewskiego miasta Krakowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz